Anna Bilińska – Bohdanowicz (1857 – 1893)

Niezwykle interesująca postać naszego Parnasu XIX-wiecznego. Córka lekarza, po latach żona lekarza, zawzięta podróżniczka, można powiedzieć, że była wszędzie. jej autoportret niezwykle wyrazisty otrzymał Srebrny Medal na Wystawie Światowej w Paryżu w 1889 roku. „W 1891 roku obrazy Bilińskiej pokazane zostały na ważnej wtedy dorocznej międzynarodowej wystawie sztuki w Berlinie, gdzie zostały nagrodzone małym złotym medalem” – jak donosi Wikipedia.
Poniżej przedstawiamy ów słynny i naprawdę ciekawy Autoportret:

Pani Anna niezbyt przychylnym okiem patrzyła na osiągnięcia młodych francuskich malarzy znanych nam pod dumną nazwa „Impresjoniści”. Ona dumna z nich nie była ani trochę, o czym przeczytamy w cytowanym liście.

Z listu Anny Bilińskiej do jej narzeczonego Wojciecha Grabowskiego Paryż, 18 I 1884 (wg: A. Bohdanowicz, „Anna Bilińska podług jej dziennika, listów i recenzyj prasy”, Warszawa 1928, s. 69-70.)

„…o otwartej tu obecnie wystawie prac Ed. Manet. Jest to wódz, naczelnik, mistrz i król impresjonistów. Dotąd słyszałam tylko o tych cudakach, a teraz przekonałam się na własne oczy o ich idiotyzmie. Trudno sobie coś bardziej śmiesznego, dziecinnego, i niedołężnego przedstawić. Żadnego rysunku, żadnego koloru. Niby to malują tak, jak widzą, czyli jak im się wydaje, a trzeba przyznać, że wydaje im się oryginalnie: jeżeli twarz jest różowa, to on ją wymaluje z pewnością mieszaniną karminu lub cynobru z białą farbą bez żadnych odcieni. Ciemne oczy oddaje za pomocą dwu plam kwaczem zmoczonym w czarnej farbie bez żadnego rysunku, zawsze krzywe i zezowate. Do ciemnego połysku włosów z pewnością użyje czystego kobaltu itp. Spojrzeć na chwilę mimochodem na taki obraz nie zatrzymując się na jedną nawet sekundę — może to i zrobi jakie takie wrażenie natury, lecz przypatrzeć się bliżej — niech Bóg strzeże — śmieszy tylko, a bardziej jeszcze gniewa. Widoki na takim traktowaniu tracą raczej. Zyskałyby może na świeżości i prawdzie koloru, gdyby panowie impresjoniści nie wpadali w przesadę i nie pragnęli odznaczyć się naiwną oryginalnością, robiąc liście drzew szafirowe na pierwszym planie, ziemię fioletową biskupiego koloru, a niebo trawiaste. Tego samego Maneta dawńiejsze roboty są wcale dobre, a jegomość z fajką i kuflem to arcydzieło swego rodzaju. Cóż, kiedy im późniejsze płótno, tym większe dziwadło, a do tego co tylko najtrywialniejsze sceny i twarze. Nie darmo jest przyjacielem Zoli. Z tym wszystkim ma dużo zwolenników, a najwięcej między «wiele obiecującą» młodzieżą, której nie chce się nic robić”.

Ostro pojechała. Według mnie, prostego oglądacza obrazów była dobra artystką, miała jakiś „pazur”, w jej portretach widać – moim zdaniem – kawał jej duszy, albo jak kto woli kawał duszy malowanej postaci. Albo i to, i to.  Z wielką przyjemnością zamieszczę tu pod wpisem niewielką galerię tej Autorki. Patrzcie tak, aby się napatrzeć i jeszcze raz popatrzcie i jeszcze…

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Zapisz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.